Aby swobodnie poruszać
się po korytarzach Akademii XYZ tak, by nie wpaść przypadkiem na ślepym
zakręcie na wygłodniałego wampira, trzeba było dostatecznie poznać to
skrywające niezliczoną ilość tajemnic miejsce. Pierwszoklasiści – wciąż
zagubieni, chociaż mijał już piąty miesiąc ich nauki w tej szkole – przemykali
cichutko, unikając starszych, jakby się bali, że ci zrobią im krzywdę. Zwykle
wokół panował gwar, zwłaszcza w części szkolnej, gdzie trzy setki nastoletnich
par nóżek biegało od klasy do klasy.
Teraz jednak trwała
lekcja i wszędzie było cicho. Ktoś, kto pierwszy raz przekroczyłby próg
Akademii, rzekłby: za cicho. Ale właśnie tak wyglądała
międzygatunkowa szkoła – panował w niej spokój i harmonia. A przynajmniej na
pozór.
– Ależ panie dyrektorze!
– Zielonooka dziewczyna prawie tupnęła nogą, idąc w ślad za próbującym ją
zgubić mężczyzną. Ona wydawała się sfrustrowana, a on podirytowany jej
podniesionym tonem. – To jakiś absurd! Jak to go pan nie ukarze?
– Florencjo, powtarzam
ci to po raz tysięczny: nie jesteś nad innymi i nie mogę kogoś ukarać tylko
dlatego, że ty sobie tego życzysz. – Głos dyrektora brzmiał spokojnie, chociaż
ledwie powstrzymywał się przed tym, aby nie krzyknąć na rozpieszczoną
nastolatkę.
– Ale on mnie obraził!
Nie obraża się następcy tronu! – Panienka zatrzymała się, tupiąc nogą.
– Tutaj nie jesteś żadną
dziedziczką, tylko zwykłą uczennicą, więc proszę, byś wracała na lekcje. – To
powiedziawszy, mężczyzna zniknął za ciężkimi, drewnianymi drzwiami, zostawiając
Florencję samą ze swoją powoli rosnącą złością.
Dziewczyna odetchnęła
spokojnie kilka razy, aż się uspokoiła, po czym postanowiła, że pojawi się
tylko na zaklęciach. Reszta zajęć ją niemiłosiernie nudziła i nie zamierzała
marnować na nich swojego cennego czasu, skoro i tak z egzaminów dostanie
piątki, jak zawsze.
Florencja była najlepszą
z najlepszych. A przynajmniej ona tak o sobie myślała i co rusz wymyślała
kolejne kary dla tych, którzy jej się nie pokłonili. Chociaż była dopiero
pierwszakiem, już wymagała oddawania jej czci od innych uczniów, nawet od
starszych. W Akademii XYZ nie było wówczas nikogo, kto byłby wyższy jej rangą.
Prawie siedemnastoletnia
Florencja należała do Klanu Zielonookich – drugiego co do ważności Klanu
Czarownic i za trzy lata miała objąć władzę. Już nie mogła się doczekać
włożenia na palec pierścienia. Teraz, kiedy do sprawowania magii musiała używać
różdżki, bo tak nakazywał szkolny regulamin, męczyła się niemiłosiernie i tylko
marzyła o zimowych feriach, by móc wrócić do domu.
Poza tym czasami miała
dość ludzi. Co tam wampiry czy wilkołaki, oni jeszcze rozumieli czarownice, ale
ludzie?! Oni nie mieli bladego pojęcia o hierarchii. W całej Akademii XYZ było
łącznie dwadzieścioro osobników rasy ludzkiej i jeszcze żaden nie schylił przed
Florencją głowy. Tak jak jeden z rudzielców z czwartej klasy, dokładnie
dwadzieścia trzy minuty temu. To na niego dziewczyna chciała nałożyć karę.
Jednakże nie posiadała takiej mocy, więc podreptała do dyrekcji. Bywała tam
ostatnimi czasy tak często, że dyrektor wyczuwał ją po odgłosie lekkich kroków.
Florencja nie lubiła
dyrektora. Patrzył na nią tymi swoimi oczami, próbując złapać jej spojrzenie.
Zresztą – jak każdego.
Jak na następczynię
tronu przystało, Florencja odwróciła się na pięcie, przyjmując obrażony wyraz
twarzy i ruszyła w stronę akademickiego internatu, aby zająć się czymś w jej
mniemaniu ważnym.
***
Odkąd Florencja pojawiła
się w Akademii XYZ, późnymi wieczorami nie opuszczała swojego pokoju, tylko
pilnie się uczyła, chcąc być najlepszą pod każdym względem. I chociaż Magiczne
Wywary wychodziły jej najgorzej, to wciąż się starała, mając nadzieję, że ktoś
to doceni.
Ale właśnie tego dnia
postanowiła zobaczyć, jakimi zasadami internat rządzi się nocą. Nie wiedziała,
co ją czeka, dokąd ma iść, w którą stronę skręcić. Ten olbrzymi budynek wciąż
pozostawał dla pierwszoklasistki zagadką.
Cichutko wyszła z
pokoju, próbując nie trzaskać drzwiami, które ledwie trzymały się na zawiasach.
W swoich ulubionych, zielonych kapciach powoli przeszła na niższe piętro, gdzie
znajdowały się pokoje chłopców. Tak, zanim postawiła pierwszy krok w głąb
korytarza, spłonęła rumieńcem. Wiedziała, co może ją spotkać. Nigdy wcześniej
poza Akademią nie miała żadnego kontaktu z płcią przeciwną, chyba że ze służbą,
ale oni się przecież nie liczyli. Nie dla niej. Dlatego też, kiedy powoli
pokonywała kolejny zakręt, jej serce biło znacznie szybciej niż powinno. Takie
scenerie jak ta były wprost wyjęte z romansów, które nastolatka tak uwielbiała
czytać.
Florencja na nikogo nie
wpadła. Nie krzyknęła też, chociaż bardzo chciała, ale raczej z radości niż z
przerażenia. Na końcu kolejnego korytarza pierwsze drzwi na lewo były uchylone
i na ciemną podłogę zalewał jasny snop światła. Wiedziona dziecięcą
ciekawością, podążyła w tamtą stronę.
W środku było mnóstwo
osób niezwracających na siebie uwagi, więc kiedy wślizgnęła się, nikt nawet się
nie zorientował, tylko kilka osób upomniało ją, by była ciszej, gdy szeptała
„przepraszam".
Pokój okazał się
znacznie większy, niż jej się na oko wydawało. Nie stało w nim nic prócz
stolika i dwóch krzeseł na samym środku, które dostrzegła, kiedy już przebiła
się przez pochłonięty czymś tłum. Dopiero potem uświadomiła sobie, co dokładnie
rozgrywa się na prowizorycznej scenie.
Dwóch czarowników
siedziało z przymrużonymi oczami i skupiało się na tym, aby zawładnąć umysłem
innego. Każdy, bez względu na rasę, mógł nauczyć się władać myślami drugiej
osoby. Stanowiło to niemałe wyzwanie i wymagało mnóstwa wysiłku, ale i
mozolnych prób. Przecież nie dało się na sobie ćwiczyć techniki iluzji.
Florencja doskonale
wiedziała, co się dzieje, ponieważ kiedyś ona sama musiała się tego nauczyć i
spędziła wiele godzin, próbując wtargnąć do cudzej głowy. I w końcu doszła do
perfekcji w podsuwaniu obcym ludziom swoich wizji.
Nie sądziła jednak, że
właśnie na tym polegała Gra Dusz, o której słyszało się tyle plotek.
– Nie sądzę, by było to
odpowiednie miejsce dla dziedziczki tronu – wyszeptał jej ktoś do ucha, a ona
gwałtownie odwróciła głowę i uderzyła kogoś policzkiem w nos.
Nie znała tego chłopca,
ale był znacznie wyższy o dniej, a przecież ona wcale nie należała do niskich
osób. I w pewnym momencie miała ochotę spojrzeć mu w oczy, ale on to chyba
wyczuł, bo szybko swoje zamknął.
– Zbyt emocjonalnie
reagujesz, nie zapominaj się.
Wyczuła jego pulsującą
energię i słodki zapach magii zielonookich, tak dobrze jej znany. Przygryzła
wargę.
– Mogę robić, co tylko
chcę. I jeżeli chciałabym ci spojrzeć w oczy, powinnam móc to zrobić – żachnęła
się, po chwili odzyskując swoje władcze emocje. – Kiedyś będziesz mi podlegał.
– Ale zanim do tego
dojdzie, jesteś tylko zagubioną pierwszoklasistką. Lepiej patrz i się ucz, bo
znając królewską krew, będzie cię ciągnęło do tej chorej gry. – W jego głosie
zabrzmiała prześmiewcza nutka sarkazmu.
Florencja przeniosła
wzrok na odbywającą się na scenie bitwę umysłów. Powoli dobiegała końca, a
jeden z nich uśmiechał się szyderczo.
I nagle z piersi jego
przeciwnika, wampira, uleciał motyl o krwistoczerwonych skrzydłach. Powoli
wzniósł się nad stolikiem, o który przeciwnicy opierali łokcie, po czym usiadł
na dłoni drugiego. Ten otworzył oczy i sięgnął po stojący na środku słoiczek.
Motyl, jakby przestraszony, wleciał do niego i pozwolił się zamknąć. A potem
znieruchomiał.
I tak właśnie Florencja
po raz pierwszy zobaczyła, jak bezimienny dyrektor zdobywa czyjąś duszę.
Poprzysięgła też sobie, że kiedyś udowodni mu, że jest znacznie lepsza i pokona
go w tej okrutnej rozgrywce.
___
Cześć!
Chciałabym was powitać z moim nowym opowiadaniem, na które pomysł podrzucił mi
mój ukochany chłopak, dlatego też autorstwo po części należy do niego.
Chciałam
napisać coś nowego, a on stworzył pomysł oraz postać samego dyrektora. Ja
dodałam Florencję, która za wszelką cenę chce go pokonać.
Mam
nadzieję, że wam się spodoba i ze mną zostaniecie. c:
Czuję się trochę zagubiona. Byc może to celowe, żeby czytelnicy początkowo niewiele rozumieli. Tak czy siak nieźle mi zamieszałas w głowie :) Ile własciwie Florencja ma lat? W zakładce jest napisane 19, a tu 17. Dyrektora nie opisałas, a z jego języka wypowiedzi wywnioskowałam, że jest stary. Dopiero później zajrzałam do zakładek. Wlasciwie czemu tak młody człowiek objął to stanowisko? Poza tym, mało wiadomo o całym tym swiecie, szkole, ale to dopiero prolog, więc na razie zaczekam z pytaniami, aż sama mnie na cos nakierujesz kolejnym rozdziałem :) Pomysł wydaje się być w porządku, ale wiadomo - ciężko powiedzieć cokolwiek więcej po samym prologu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! (wirus-r.blogspot.com)
Prolog przedstawia to, jak Florencja, będąc w klasie pierwszej, dowiedziała się o Grze Dusz. Rozdziały będą pisane z perspektywy dziewiętnastoletniej już Flo, która wcieli w życie swój plan odebrania duszy dyrektorowi. Na razie wszystko jest bardzo pokręcone, ponieważ stworzony przeze mnie świat jest pokręcony, ale powoli będę wszystko wyjaśniać. C:
UsuńProlog dość przeciętny, bo jakoś brakowało mi w nim opisu dyrektora i tak jak pisała powyżej Kariel - jestem zagubiona, ale może taki miałaś zabieg, aby wprowadzić czytelnika w zdezorientowanie.
OdpowiedzUsuńHm, będę czekała na dalszy rozwój Twego opowiadania i pozdrawiam.
rzeka-opowiesci.blogspot.com
Opisu dyrektora nie podałam specjalnie, chociaż nie powiem, kusiło mnie, tym bardziej, że jest to bardzo przystojny mężczyzna i opisywanie jego twarzy sprawiłoby mi wiele przyjemności. Ale cóż, postanowiłam nie ujawniać o nim nic w prologu oprócz tego, że gra w Grę Dusz.
UsuńCześć!
OdpowiedzUsuńJa — standardowo — wpierw się trochę poczepiam, a potem przejdę do komentarza treści pod kątem merytorycznym. :)
„by nie wpaść przypadkiem na ślepym zakręcie” — o ile to nie specyfika wyłączna dla Akademii XYZ, mówimy wpadaniu w ślepy zaułek, a nie o ślepych zakrętach.
„rzekłby za cicho” — proponowałabym dać dwukropek po „rzekłby” (a później, w następnym zdaniu, żeby nie powtarzać ciągle konstrukcji z dwukropkiem, swobodnie możesz dać myślnik)
„Jak to go pan nie ukaże?” — UKARZE, od: karać
„Dziewczyna odetchnęła spokojnie kilka razy, aż się uspokoiła” — powtórzenie
„Chociaż była dopiero pierwszakiem, już wymagała oddawania jej czci od innych uczniów, nawet od starszych. W Akademii XYZ nie było wówczas nikogo, kto byłby wyższy jej rangą.
Prawie siedemnastoletnia Florencja należała do Klanu Zielonookich” — była pierwszakiem, ale miała siedemnaście lat? Tu moją wątpliwość budzi i sposób podania tej informacji, który sprawia, że można pomyśleć, że się kopsnęłaś i masz błąd logiczny w tekście, i pomysł, że uczniowie idą do pierwszej klasy w wieku siedemnastu lat, czyli omijają tak naprawdę w kwestii nauki te lata, w których umysł jest najbardziej chłonny i dziecko najłatwiej się uczy… Chyba że Akademia XYZ to coś w stylu szkoły wyższej, ale musisz to w takim razie jakoś przekazać.
„Najpiękniejsze jednak z tego wszystkiego było to, że kiedy znalazłeś osobę, która jest ci przeznaczona, wyczuwałeś ją, aż w końcu dostrzegasz, jak wyglądają jej tęczówki, źrenice. I w pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że od zawsze ją kochałeś i nie liczy się nikt oprócz tej osoby.” — bezpodstawna zmiana czasu
„W swoich ulubionych, zielonych kapciach” — niepotrzebny przecinek
„Nigdy wcześniej nie miała żadnego kontaktu z płcią przeciwną” — że niby co? Co Ty dajesz tym zdaniem? XD A choćby ten rudy czwartoklasista, co jej się nie pokłonił? A dyrektor? O.o
„Pokój okazał się znacznie większy, nic jej się na oko wydawało” — niż
„a ona gwałtownie odwróciła głowę, i uderzyła kogoś policzkiem w nos” — niepotrzebny przecinek
„wyższy o dniej” — od niej
Dalej idąc… Opisywanie bohatera „zielonooki” jest opkowe, strasznie opkowe. A już pomijając fakt bycia opkowym, ja uważam, że idiotycznym jest na wstępie informować czytelnika o kolorze oczu bohatera, którego ja, jako czytelnik, mam sobie wyobrazić, bo nie to stanowi najbardziej obrazową część wyglądu człowieka. Już nawet informacja o kolorze włosów byłaby konkretniejsza, na to szybciej zwraca się uwagę. A kolor oczu? To pisarze przykładają wielką wagę do tego, żeby każdego bohatera opatrzyć konkretnym kolorem oczu, tak naprawdę większość osób nawet nie wie, jaki kolor oczu mają ich rodzice. Chodzi mi tu o to, że mówiąc mi, jaki bohaterka ma kolor oczu jako pierwszy opis jej wyglądu, dajesz mi mniej więcej tyle, ile zyskałabym, czytając, że ma małe uszy lub dziewięć palców u stóp, bo dziesiąty brat jej odciął tasakiem, gdy miała trzy lata. Jest to fajna informacja jako dopełnienie, a nie pierwszy element wyglądu, jaki poznaję.
Kolejna sprawa — co to znaczy, że ona trawie tupnęła nogą? Jest to dla mnie kompletnie nieczytelne, zwłaszcza, że nie stosujesz tu narracji bezpośredniej (gdyby tak, uznałabym, że jako narrator informujesz mnie o niespełnionych zamiarach bohaterki), a narrację wszechwiedzącą, czyli narrator nie pochyla się nad tym, co myśli bohater i jakie ma zamiary, a opisuje to, co widzi jako obserwator.
Ciekawy pomysł ze znajdowaniem drugiej połówki, ale trochę koślawo podany. Zanim domyśliłam się, o co Ci chodzi, byłam przy końcówce akapitu, która traktowała o tym innowacyjnym sposobie zakochiwania się. Jeśli kreujesz nowy świat i opisujesz coś zupełnie nowego, czego nie ma w naszym świecie, musisz to odpowiednio przekazać czytelnikowi, tak, aby już od pierwszych słów rozumiał, o co Ci chodzi. Do tej pory nie rozumiem, czemu po spojrzeniu w oczy drugiej osobie znikały barwy. I co, jeśli człowiek się nie decydował na patrzenie w oczy innym, mógł nigdy nie znaleźć drugiej połówki? A jeśli patrzył (czyli szukał drugiej połowy), przy pierwszym spojrzeniu w oczy nie tej osobie, co trzeba, tracił kolory świata aż do spotkania drugiej połówki? Strasznie skomplikowałaś sprawę i zastanawiam się, czy jest to aż tak potrzebne? Jeśli uważasz, że tak — musisz jednak trochę więcej czasu poświecić na wyjaśnienie tego motywu.
UsuńAbstrakcyjnym wydaje mi się też pomysł, że istoty w Twoim świecie były w stanie tyle lat nawet przypadkiem nie zaglądać sobie w oczy…
Bardzo ciekawym motywem jest dla mnie Gra Dusz. Na początku obawiałam się, że robisz trochę podróbę Hogwartu, ale teraz widzę, że szkoła to właściwie jakiś tam pretekst, przypadkowe miejsce, które skupia ludzi, którzy będą grali w Grę Dusz — która jest tutaj głównym motywem fabularnym, wokół którego będzie kręciła się akcja.
Ciekawy wydaje mi się pomysł stworzenia relacji między główną bohaterką a dyrektorem na zasadzie wzajemnej niechęci a wręcz rywalizacji wynikającej z tego, że jedno nie chce dać drugiemu za wygraną.
Pilnuj tylko, żeby Ci Marysia Zuzanna nie wyszła z głównej bohaterki. :D
Powyżej zostało Ci już powiedziane to, że strasznie gmatwasz, a wyjaśnianie, że to jest zagmatwane, bo Twoje pomysły takie są — to zwykłe pójście na łatwiznę. Twoim zadaniem jako pisarza jest takie przedstawienie swojego pomysłu, aby czytelnik nie czuł się zagubiony. Dopóki była mowa o samej Akademii, wszystko grało. Pod koniec też — raczej nie mieszasz, akcja płynie, jest spójna i wszystko jest jasne. Głównym elementem, który sprawia, że czuję chaos, jest motyw z patrzeniem sobie w oczy, traceniem kolorów i zakochiwaniem się. Albo opisz go w prologu rzetelniej, tak, aby były jasne Twoje intencje, albo wywal ten motyw z prologu, bo przecież tak naprawdę zadaniem prologu jest wprowadzenie nas w dwóch konkurujących ze sobą bohaterów, miejsce akcji i główny element fabularny — Grę Dusz. Motyw patrzenia w oczy spokojnie możesz rozwinąć już w pierwszym rozdziale, gdzie rzeczywiście zaczniesz bawić się w budowanie nowego świata i zasad w nim panujących.
Także czekam na pierwszy rozdział, życzę powodzenia i pozdrawiam!
mózg
Błędy poprawiłam, dziękuję za ich wskazanie, a fragment o przeznaczeniu i kolorach usunęłam, by rozwinąć go w kolejnych rozdziałach.
UsuńTak, w Akademii są ślepe zakręty: wydaje Ci się, że właśnie przed sobą masz zakręt, ale kiedy skręcasz wpadasz na ścianę.
Nazywanie Florencji zielonooką jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ to oczy świadczą w moim świecie o hierarchii wśród czarodziejów. Dlatego też, jeżeli będę pisać o czarodziejach, będę zwracać szczególną uwagę na ich kolor oczu jeszcze za nim opiszę, czy ma spiczasty lub duży nos. Może i jest to bardzo opkowe, jednakże w tej historii bardzo ważne.
Prawie tupnęła nogą - już podnosiła nogę, aby tupnąć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła i opuściła ją spokojnie na ziemię.
Może i niespoglądanie sobie w oczy jest abstrakcyjne, ale kiedy społeczeństwo trwa w takim świecie od setek lat, unika tego machinalnie, z przyzwyczajenia. Tak jak my wiemy, że nie dotyka się ognia, tak oni wiedzą, że nie patrzy się drugiej osobie w oczy. Nie dotyczy to jednak małych dzieci do chwili, aż zaczną rozróżniać barwy.
Oj, nie. Jeżeli Florencja zostanie Marysią, to bardzo proszę o zlinczowanie mnie. xD
Dziękuję za tak obszerny komentarz i poświęcony czas! c:
Właśnie tak sobie pomyślałam, że to może być taki akademiowy twór, te ślepe zakręty, tak więc wolałam spytać. :)
UsuńBardzo fajnie teraz wygląda całość, bo czytelnik widzi, że tutaj te oczy odgrywają jakąś większą rolę, czuje, że jest coś nie tak, ale nie dostaje jeszcze odpowiedzi, czyli jest tajemnica i ma po co wracać. :)
Hej, zaprosiłaś, więc wpadłam. Przeczytałam 1/3 i niestety nie znajdę tutaj niczego dla siebie. To opowiadanie w klimatach nastoletnich, nieco dziecięcych, coś jak Harry Potter, a ja wolę poważniejsze opowieści. Dlatego, gdy napiszesz kiedyś coś bardziej dla dorosłych, bardziej realnego, brutalniejszego, odbiegającego od szkół magicznych, to chętnie wpadnę.
OdpowiedzUsuńTymczasem zapraszam do siebie, tak przy okazji.
Pozdrawiam.
Rozumiem, nie każdemu przypada tematyka szkolnych nastolatków. c:
UsuńJak znajdę chwilę czasu i chęci, wpadnę. c:
Tu nawet nie chodzi o tych szkolnych nastolatków. Bo realną opowieść o młodzieży, której losy splatają się z tym światem dorosłych i mają poważniejsze problemy niż "ja go kocham a on mnie olewa", to naprawdę chętnie bym przeczytała. U ciebie to jednak jest coś typu HP i mogę jedynie doradzić, byś pośród fanów HP i podobnej tematyki poszukała czytelników.
UsuńPowodzenia.